To mogliśmy być my

12/27/2015 Agnieszka 0 Comments


Widzisz tę parę biegnącą na ostatni nocny autobus? To mogliśmy być my.
Czy zwróciłeś kiedyś uwagę na tę dwójkę, która każdego ranka, wychodząc z ulubionej kawiarni, żegna się dzikim pocałunkiem, tak jakby mieli się rozstać na bardzo długo? To mogliśmy być my. Patrz, na to małżeństwo, karmią łabędzie, ona się uśmiecha, a on głaszcze ją po głowie i mówi wszystko będzie dobrze. To mogliśmy być my. 
Ale nie będziemy. 
Nie usłyszysz żadnego tęskniłam, a mnie nigdy nie zaskoczą białe róże na biurku. Nie będzie żadnego na zawsze, ani nawet na chwilę. Nigdy nie wybiją weselne dzwony, sąsiedzi nigdy nie usłyszą hałasu kłótni o kolor firany. Żadne drzewo nie pokryje się naszymi inicjałami, żadna ławka nie będzie tą naszą. Nie będę mogła się na Ciebie złościć, za nierozwieszone pranie, a Ty nigdy nie będziesz na mnie zły, za porysowany samochód. 

Miało być my, teraz, po kres życia, razem. 
Byłyby wzloty i upadki, radości i smutki. Wór problemów i trzy gramy szczęścia. Pięć niezapłaconych mandatów i lodówka pełna zdjęć z pierwszych randek. Jedno pudełko pełne listów lub otwieracz do puszek w kształcie serca. 

Ale nigdy nie będzie. 
Bo popełniłeś błąd. Błąd karygodny, największy jaki człowiek może popełnić. 

Tańczyłam wtedy z Twoimi znajomymi. Bawiłam się świetnie, Ty też byś mógł, ale nie chciałeś. Siedziałeś pod ścianą i układałeś naszą przyszłość, pierwszą randkę, pierwszą kłótnię i pierwsze kompromisy. Zastanawiałeś się, czy odbiorę i w co się ubierzesz. Czy lubię kawę mrożoną i włoską kuchnię. Może czytamy te same książki, może kochamy tą samą muzykę. Opierałeś się o tę cholerną ścianę i marzyłeś o może i na pewno. Choć na samą myśl, że miałbyś wykonać pierwszy ruch, skręcało Cię w żołądku. Boisz się, choć właściwie nie wiem czego. Zadręczałeś się tuzinem myśli,o tym co mogłoby pójść nie tak. Modliłeś się o cud, przypadkowe wpadnięcie na siebie w kuchni, wtedy rozmowa pójdzie jak z płatka. Lecz nie zrobiłeś nic, tylko zerkałeś ukradkiem, w nadziei, że Cię zauważę. 

Wybija dwunasta, chcę wracać do domku. Kopciuszek, choć wolałabym nie tracić butów. 
Zbieram się szybko, ubieram czapkę i rękawiczki, żegnając się z towarzystwem. Twój przyjaciel upiera się, żeby mnie odprowadzić. No dobrze. Niech będzie. 

Trzasnęły się za nami drzwi, po stokroć nas w tej chwili nienawidzisz, choć nie ma tu naszej winy. Następnym razem znowu popełnisz ten sam błąd, a my? My biegniemy próbując zdążyć na nasz ostatni nocny autobus.

Agnieszka