Jak zginęła Amy Winehouse

8/08/2015 Agnieszka 0 Comments


Jakiś czas temu premierę miał film o Amy Winehouse autorce, wokalistce... i ćpunce.
Niewiele skłamię, jeśli powiem, że głównie z tego ostatniego ją kojarzę. Ba, jestem w stanie wymienić co brała, a nie znam ani jednego utworu, który stworzyła. Dzięki internecie. 

Pamiętam jedno, gdy zmarła. Byłam wtedy w Gdyni bodajże, na jakimś obozie czy czymś w ten deseń. Nie powiem, zabawnie było widzieć nastolatki dzwoniące do swoich sióstr i przyjaciółek z tą łamiącą wiadomością. Wryło mi się to w pamięć tak dobrze, gdyż niedorzeczna wydawała mi się w ten czas tragedia, z powodu śmierci osoby, której żadna z nas nie znała. Spoko, dalej mnie to dziwi. Nie ukrywam, że muzyka Amy była i wciąż jest daleko po za moim kręgiem zainteresowania, ale heloł, przez te kilka lat poumierało stado wyjadaczy cięższych klimatów, a o żadnym z nich nie nakręcono filmu. Głęboko wierzę, że to kwestia szacunku, a zarabianie na czyjejś śmierci, jest po prostu passe

Jednak ukrywa się za tym o wiele bardziej niepokojąca prawda. My, jako społeczeństwo, lubimy ćpunów, alkoholików i degeneratów. Do tego stopnia, że jesteśmy w stanie dopisać teorię, do każdego ich życiowego błędu. Kiedy dosłownie chwilę temu zobaczyłam Kmagowy nagłówek "Wszyscy zabiliśmy Amy" dosłownie szlag mnie trafił. Kiedy w końcu przestaniemy stawiać życiowych przegrańców na piedestale? 

Nie kupuję historii o tym jak bardzo Amy i jej podobni byli samotni w świecie showbiznesu, ile znieśli i pod jak wielką presją byli. Kto z nas, do cholery, nie czuje się samotny i zniewolony przez oczekiwania wszystkich wokół? Kto z pełną odpowiedzialnością jest w stanie powiedzieć, że lubi swoje życie w każdym jego momencie? 

Zdradzę Wam coś, życie polega na ciągłej walce. O posadę, pozycję, zaufanie czy dobrobyt. Nie ma od tego ucieczki. Droga jest prosta, jeśli chcesz być kimś musisz być silny, nieważne ile razy by Cię życie nie skopało w dupę. Uciekanie w używki jest proste, łatwa wymówka, którą przykrywasz swoje słabości.

Jeśli miliony ludzi, żyjących w ubóstwie, patologii, głodzie, jest w stanie ciągle egzystować, a przynajmniej starać się odbić od dna, czemu żałować mamy rozfochanej gwiazdki, która zapewne miała dostęp do sztabu psychologów i terapeutów? Dlaczego temat Amy od lat wciąż jest wałkowany? I w końcu czemu mamy czuć odpowiedzialność za czyjąkolwiek śmierć, tym bardziej obcej osoby? 

Amy dołączyła do grona Kurta Cobaina, Lennona i paru innych osób, których sławę nakręciły okoliczności, w których zginęły. Już nie ważna jest muzyka, twórczość, jedynie cash, który można dalej wyciskać z słynnych nazwisk. Pod tym względem współczuję, głównie ich rodzinom i bliskim. Sorry, jakby mi matka umarła nie chciałbym widywać jej twarzy na co drugim billboardzie.

Nie ma we mnie współczucia dla osób, które świadomie doprowadzają do tragedii. Ucieczka w używki nigdy nie jest dobrą drogą, tym bardziej dziwi mnie gloryfikowanie osób, które postanowiły obrać taki kierunek. Witamy w świecie, gdzie miliony walczą o przetrwanie, a jednostki żonglują swym życiem, niczym nic nie wartą plastikową piłeczką.


Agnieszka.