TO JEST TEKST O NICZYM

10/29/2015 Agnieszka 0 Comments



Godzina 22:53, herbatka na stoliku, świeczki zapalone, w ogóle na pierwszy rzut oka luz blues i orzeszki. A mnie chuj strzela. Właśnie próbuję czwarty raz napisać COKOLWIEK.

Może powinnam opisać swój dzień i wrzucić zdjęcia obiadu. Wróciłam dwie godziny temu z zajęć, a na obiad była kalafiorowa (swoją drogą powinniście wiedzieć, że kocham kalafiora, prostu kocham, gdyby nie psuł się tak szybko wyszłabym za niego za mąż), innym słowy nic z polotem. Wiecie co? Sztuka nigdy nie bierze się ze szczęścia #mądrościztumblra, a pisanie chyba jest jakąś formą sztuki, czy nie? Pewnie nie. Nie znam się na tym. Co więcej ciężko mi stwierdzić, czy po prostu jestem zbyt szczęśliwym człowiekiem (jeśli czytasz to w momencie, kiedy czekolada wciąż tuczy to nie jestem) czy uleciały ze mnie wszystkie ciekawe myśli, które prowokowały do pisania.

Dawno dawno temu... a nie, to jest blog.
Na ostatniej imprezie, no mówię Wam, taka dobra dupa, 90x60x90... ugh, też nie.
To jest bardzo ciekawe zresztą, że niektórzy blogerzy są w stanie utrzymać tematykę bloga pisząc na setki tematów z różnych dziedzin, a inni są w stanie jechać w kółko na jednej kategorii.

Swoją drogą wiedzieliście, że kraina Teletubisów była pokryta pagórkami, bo faliste linie oddają uczucie spokoju? Nie? To teraz już wiecie.
Swoją drogą ten tekst był już o sztuce i dizajnie, o facetach i o planowaniu. To znaczy, miał być w zamyśle, bo na ten moment nie jest. Czy będzie? Nic bardziej mylnego (czy Kotarski ma już prawa do tego tekstu wykupione? Dajcie znać). To jest taki typowy tekst o niczym. Możecie to potraktować jako pastiż 15 letnich blogerek modowych czy coś.

W sobotę Helloween, obchodzicie czy nie? Ja jeszcze nie wiem. Życie jest pełne trudnych decyzji, a to jedna z nich. No bo z jednej strony mogłabym sobie znaleźć kolejną okazję do picia, ale z drugiej to chyba mi się nie chce. Szkoda, że jestem za stara na chodzenie po chałupach i żebranie o cukierki. Nigdy nie próbowałam, a to pewnie niezły fun jest.

Mimo całej bezsensowności powyższych słów staram się znaleźć jakąś puentę, czy ki chuj, ale nie daję rady. Ciężko jak podczas czytania Greya. Albo Felicjańskiej. Albo Greya.
Nie wiem, podzielcie się w komentarzach waszą ulubioną pomadką, czy ostatnio zakupionymi butami, czy jak to się tam żegnajo te wszystkie wielkie blogerki.

W sumie podziwiam siebie, że jeszcze nie usunęłam tego wszystkiego. To się nazywa silna wola czy coś. Albo jakieś takie poczucie obowiązku, żeby zaklepać dziury w blogasku. Powiem tak, nie ma letko. Co więcej, powiem nawet, że hardo jest.

Jakkolwiek bym nie chciała zakończyć tego żenującego przedstawiania i tak wyjdzie kicha.

*myśl nad puentą*
*myśl nad puentą*

Jeśli miałabym pod groźbą ostrzału nadać temu choć minimalnie bardziej przydatny sens to powiem Wam tyle, jeżeli mnie się udało wyprodukować takie bohomazy tylko po to by ruszyć dalej, to nie macie prawa mówić, że poddajecie się bo Wam nie wychodzi. No bo kurde, w życiu czasami tak jest, że nie wychodzi, nieważne jakbyście się nie starali. Wtedy są dwie opcje, albo przeczekacie ten stan (brak weny, natchnienia, alkoholu czy coś), albo stawicie mu opór, nie ważne jak fatalny nie był by wynik. Efekt będzie pewnie taki sam, ale jedna z tych metod czegoś Was nauczy. W sumie jako najbardziej leniwa osoba w tej galaktyce nie mam prawa Was pouczać. Chociaż nie... gdyby ludzie wypowiadali się tylko na tematy, o których mają jakieś pojęcia życie byłoby za proste. Także ten, gacie w gorę i do przodu.

Nie zapomnijcie dać łapek w górę 

Ag.